Manipulacja

 

Na początek przytoczę fragment książki ks. Jana Pałygi „Upadek i nadzieja”:

Poznałam pewnego pana, na którego punkcie oszalałam. – Musiał być niezwykle fascynujący – wtrąciłem. – Nic podobnego. Jest brzydki i ma czterdzieści pięć lat. – Czym Panią urzekł? – Dziwnie to zabrzmi – ale swoją przeszłością… – Była aż tak ciekawa? – Wręcz przeciwnie – raczej koszmarna, a on sam człowiekiem pokręconym. Jest w nim jednak coś, co mnie rzeczywiście urzekło. – Co to było? – Jego zagubienie, bezradność wobec własnych słabości i swoiście pojmowana przez niego uczciwość. – Niestety, to jest typowe dla bardzo dobrych i uczciwych kobiet, u których z wielką siłą pojawia się potrzeba pomocy „nieszczęśliwym” panom. Z ich zaś strony, według moich obserwacji, jest to sposób uwodzenia nie tylko panien o dobrym wrażliwym sercu. – Wiele mówił mi o kobietach, które posiadał i które ciągle przewijają się przez jego życie. Mówił o krzywdach jakie im wyrządził, przestępstwach jakich się dopuścił i o tym, że on nie jest w stanie się zmienić i dlatego nie może się ze mną ożenić, gdyż dla niego jestem za dobra i za uczciwa. Ale im więcej mi o tym mówił i przestrzegał przed sobą, tym moja miłość stawała się większa. W miarę jednak, jak rosła moja miłość do niego, pojawiał się coraz większy lęk, by mnie nie opuścił. – Pani wybaczy, ale to także jest „wzruszająca” i typowa opowieść, której celem jest uwodzenie zakochanych kobiet. Tak zazwyczaj mówią wszelkiego autorstwa hochsztaplerzy. Wydaje mi się, że on jest bardzo podstępny, gdy mówi o swoich przestępstwach, słabościach i bezradności. W ten sposób wywołuje u Pani litość i w pewnym sensie zobowiązuje do zajęcia się nim. A równocześnie ubezpiecza się, opowiadając o tym, jakim jest złym człowiekiem, który nie jest w stanie zmienić się na lepsze i w każdej chwili może odejść. W ten sposób ostrzega, by pani nie wiązała z nim większych nadziei i nie miała do niego pretensji, gdy zniknie z jej życia. Równocześnie jednak korzysta z tego, że ma przy sobie młodą i atrakcyjną kobietę, która go nobilituje, wprowadzając w swoje środowisko. Jego opowieści o sobie jako „złym”, to sprytnie pomyślane przygotowanie na swoje bezawaryjne odejście. Jest to także zabezpieczenie sobie tyłów, gdyby Pani miała do niego jakieś pretensje. Wtedy będzie mógł spokojnie powiedzieć: „przecież ci mówiłem, ostrzegałem”. Ta Pani „wielka miłość” wygląda na niezłego spryciarza i bardzo dobrego gracza na uczuciach kobiet. Ale jest jeszcze jeden problem. – Jaki? – spojrzała na mnie z niedowierzaniem ale i z przestrachem. – Wydaje mi się, chociaż mogę się mylić, że znalazła się Pani w bardzo toksycznym układzie. Z Pani strony jest to „wielka miłość”. Z jego – ładowanie w Panią tego wszystkiego, co w normalnym porządku rzeczy głęboko rani kobietę, A miał czym zarówno ranić i fascynować. Mówił o kobietach, kóre ciągle przewijały się przez jego życie, by nie powiedzieć przez łóżko i o wielkich pieniądzach, które rzekomo kiedyś miał. Tak w Pani świadomości splatała się miłość z jego przewrotnością. I na tym tle zrodziła się myśl o możliwości jego wewnętrznej zmiany na lepsze oraz gotowość przebaczenia tego wszystkiego, czym Panią ranił. Postanowiła Pani być z nim za wszelką cenę i powoli, powoli stapiała się z nim w jedno, tracąc dotychczasową tożsamość. Była Pani osaczona, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Z utęsknieniem czekała na jego telefon czy spotkanie. Przestała Pani myśleć o sobie. Znalazła się Pani w pułapce. Wiem, że w każdej kobiecie jest potrzeba bliskości i poczucia bycia kochaną. Ale też muszę powiedzieć, iż jest to rodzaj współuzależnienia, rodzaj narkotycznej zależności, kiedy człowiek wie, że coś jest złe i nie rokuje żadnej przyszłości, a jednak w tym trwa. Pani związek z J. ma w sobie ów nieszczęsny syndrom żon alkoholików, które zaciskają zęby i biorą na siebie ciężary mężów z poczuciem misji i poczuciem potrzeby pomocy, bo w danym wypadku mąż sobie nie poradzi i zginie, a one muszą mu pomóc. I tak na własnym „łonie” i na łonie rodziny hodują bestię, która ich niszczy. – Wszystko co mi Ksiądz mówi, zawiera sporo prawdy, ale on mi to wszystko mówi, a równocześnie jest bardzo ofiarny – mogę liczyć w każdej sytuacji na jego pomoc. – Przykro mi, ale za to każe Pani drogo płacić. – On niczego ode mnie nie chce. Nawet nie chce skorzystać z mojej miłości. – Przeciwnie, chce bardzo wiele. Całkowicie Panią absorbuje, staje się jej światem, sensem życia . Pozbawia krytycznego myślenia. Czy Pani nie widzi tego?

Podobnym graniem na uczuciach i manipulacją posługuje się także Andrzej Dziedziul. Poniżej kilka przykładowych cytatów z korespondencji.

„Jestem taki niedojrzały” „Ciągle sie boję, że moim egoizmem za bardzo dotykam Twojego dobra i piękna” „Przypominam sobie całe zło moje wobec kobiet aby próbując kochać widzieć, że sam jestem słaby” „Widzę że nieustannie Ciebie ranię i zawodzę” „ja egoista wszystko dla siebie” „W moich ciemnościach byłaś światłem, choć brudzonym” „Mój plan minimum, pomimo grzechów zrobić coś dobrego” „Jak każdy grzech i nieczystość widzę jak ślepotę w bezradności. Tak słaby jestem” „Ból mojej nieczystości jest duży” „Źle mi z moim egoizmem. Ciągle coś Tobie zabieram, choć czasem coś daję to 2 razy więcej zabieram” „Próbuję kochać, choć tyle egoizmu we mnie” „Muszę przepraszać, że bardzo się zbliżam do Twojego piękna” „Nie zasługujesz aby mój egoizm ciebie brudził” „Egoista który ciągle chce coś ukraść” „Byłem u spowiedzi ale cóż to z dotknięciem twojego serca” „Przepraszam, że nie umiem kochać” „Bądź mądrzejsza ode mnie, niech mój egoizm nie utrudni tobie wzrastania” „Mam coś ze złodzieja mogę jedynie mówić uważaj na mnie” „Smucę się, że coś pięknego w tobie poruszam i mącę” „Będę podziwiał i cieszył się bardziej z daleka przynajmniej spróbuję” „jestem smutnym uczonym w piśmie” „Moje zbytnie zamartwianie to jeden z cieni mojej pychy która wikła. Dlatego dziwię się że tylu jestem przydatny. Cóż czasem lepszych brak.”

Postępowanie Andrzeja Dziedziula doskonale obrazuje również cytat z książki Księdza Jana Kaczkowskiego „Życie na pełnej petardzie”

Czy zdarzyło się Księdzu spowiadać osobę molestowaną przez duchownego? Spotkałem, ale ten przypadek był tak drastyczny i tak wyjątkowy, że jest łatwy do rozszyfrowania. Zatem nie mogę o tym mówić. Częściej spotykam się natomiast z przypadkami młodych dziewcząt lub młodych mężczyzn, którzy zostali uwiedzeni przez księży. Bronili ich, więc pytałem: „Czy uważasz, że on jest dobrym kapłanem?”. Odpowiadali: „Tak”. „Czy rozmawiacie o twoich wątpliwościach, czy on mówi o swoich wyrzutach sumienia?”. „Tłumaczy, że celibat to pomyłka”. „Pamiętaj, że skoro ma takie podejście, może to oznaczać, że dla niego nie jesteś jedyna”. Trzeba takiej osobie – najczęściej dziewczynie – uświadomić, że jest ofiarą w tym związku. Gdyby ksiądz, który z nią współżyje, był uczciwy i szczerze ją kochał, odszedłby z kapłaństwa. Jeżeli chce z nią być, a jednocześnie nie jest wystarczająco odważny, żeby to zrobić, to znaczy, że jest niewiarygodny i opowieści o dylematach można między bajki włożyć. Obarczam znacznie większą winą księdza niż ofiarę, bo to on ponosi większą odpowiedzialność, gdyż z założenia jemu świeccy zostali powierzeni jako wierni. Wykorzystać czyjąś słabość, zbudować relację zaufania to po prostu świństwo. Część duchownych niestety nadużywa takich sytuacji. Niejeden ksiądz udaje wówczas przyjaciela, buduje relację bliskości, a potem zaczyna pchać łapy w majtki i wszystko rujnuje. Najwięcej w sposób oczywisty tracą skrzywdzeni. Stają się ofiarami gwałtu moralnego. W ciągu sekundy zostają całkowicie złamani. Tracą zaufanie do wszystkich.

Borykając się z moim cierpieniem, od Andrzeja Dziedziula usłyszałam również: „Niektórzy potrafią cierpienie ofiarować Bogu”. Były to słowa sugerujące abym milczała.

W odpowiedzi mogę się posłużyć ponownie wypowiedzią Księdza Jana Kaczkowskiego:

„Fundamentalnie nie zgadzam się jednak z ludowym przekonaniem, głoszącym „Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyżyki zsyła”. Ks. Tiszner twierdził, że cierpienie raczej nie uszlachetnia, a jeżeli ktoś mi mówi z pozycji kaznodziei: „Złącz swoje cierpienie z cierpieniem Chrystusa”, mam mu ochotę opowiedzieć historię o wężu, czyli: sss…”